We wtorek 4 czerwca miała miejsce 30. rocznica krwawej masakry, do której doszło na Placu Tiananmen w Pekinie. W 1989 roku armia chińska użyła tam czołgów i transporterów opancerzonych przeciwko tysiącom demonstrujących studentów, robotników i przedstawicieli inteligencji.
Chiny nigdy nie wzięły na siebie odpowiedzialności za tak brutalne stłumienie protestów, a nawet nie opublikowały oficjalnej listy ofiar. Do dziś nie wiadomo, jaka była liczba ofiar. Oficjalnie mówi się, że zginęło 200 demonstrantów, lecz nieoficjalne szacunki donoszą, że mogło być nawet 2 tys. zabitych i aż do 3 tys. aresztowanych.
Walczono wtedy o demokratyzację systemu, od której państwo obecnie oddala się coraz bardziej, a wszelkie użycia siły wobec obywateli są tematem tabu, objętym całkowitą cenzurą.
„Matki Tiananmenu”, czyli organizacja złożona z rodzin ofiar, co roku apeluje do władz o śledztwo w sprawie masakry, odszkodowania, ukaranie odpowiedzialnych za brutalne powstrzymanie protestów czy przełamanie tabu, jednakże bezskutecznie.
Informacje o licznych aresztowaniach pojawiły się nawet tuż przed rocznicą, o czym poinformowała Przedstawicielka Wysokiego Komisarza NZ ds. Praw Człowieka (UNHCHR) Ravina Shamdasani. Donoszono również o wzmocnionej cenzurze informacji o tym wydarzeniu.
Tego samego dnia premier Kanady Justin Trudeau wyraził „prawdziwe zaniepokojenie” stanem praw człowieka w Chinach.
Powiedział on, że Kanada niezmiennie wzywa Chiny do „poszanowania praw człowieka, poszanowania prawa do protestów i poszanowania wolności wypowiedzi”. Zwrócił też uwagę na masowe zatrzymania Ujgurów i innych mniejszości muzułmańskich i nawoływał do ich zaprzestania.
M.W, M.W, J.L, K.D